Wystawa Narodziny Kolorów miała miejsce w Białym Pałacyku Branickich w PAN Muzeum Ziemi w Warszawie, Aleja Na Skarpie 20/26.
Wernisaż odbył się 14 września. Wystawa trwała do 28 grudnia.
Podczas wernisażu odbył się performance muzyczno-choreograficzny w wykonaniu Joanny Halszki Sokołowskiej, Aleks Borys, Zosz Chabiery.
Muzyka na wystawie – Joanna Halszka Sokołowska.
MENU STRONY
1. Muzeum Ziemi – wystawa site specific
2. Narodziny Kolorów – o wystawie doktorskiej
3. Narodziny: {obraz – tekst – opis obiektów z ekspozytora}
„Zieleni”
„Czerwieni”
„Fioletu”
„Żółtego”
„Błękitu”
„Pomarańczu”
„Czerni”
„Bieli”
„Różu”
„Złota”
„Lotosu”
Muzeum Ziemi – wystawa site-specific
Wybór Muzeum Ziemi jako przestrzeni, w której odbywa się wystawa nie jest przypadkowy. Bardzo istotny jest dla mnie aspekt genius loci – kontekst miejsca, jego energia i przede wszystkim eksponaty Muzeum Ziemi, które w tym przypadku są naturalnym dopełnieniem wystawy. Energia zawarta w kamieniach, skałach, minerałach oraz ich kolorystyka bezpośrednio wiążą się z moją pracą. To między innymi z minerałów właśnie pozyskiwane były pierwsze kolory.
We współpracy z Muzeum stworzyłam odpowiednie środowisko ekspozycyjne (art environment), dobierając eksponaty bezpośrednio otaczające wystawę tak, żeby całość wzajemnie przenikała się. Osiem szklanych ekspozytorów wokół instalacji jest zaaranżowanych przez mnie w stylu cabinet de curiosité. Znajdują się w nich minerały muzealne połączone z moimi szkicami, rzeźbami, pamiątkami i artefaktami, tworząc niezależną opowieść wizualną łączącą się z malarstwem. Każdemu obrazowi na sali głównej kolorystycznie przyporządkowany jest ekspozytor, na którym znajduje się QR kod, przekierowujący do opisu każdego obiektu. Dodatkowo wzdłuż ścian wokół obrazów znajduje się stała wystawa muzealna o charakterze naukowym.Powstała w ten sposób wielowarstwowa ekspozycja site specific, na której każdy element ma swój nadany sens oraz dodatkowo zachodzi synergia między wystawami budująca nowe warstwy znaczeniowe.
Czy można opisać obrazy za pomocą opisów procesów kształtowania Ziemi, skał, topografii terenu, zjawisk geologicznych? Mam wrażenie, że te naukowe opisy wraz z fotografiami i wykresami metaforycznie najlepiej oddają charakter moich prac. Co więcej, czytając te opisy mogę lepiej zrozumieć procesy zachodzące w mnie. Ta paralelność pokazuje, że wszystko jest w jakimś sensie do siebie podobne. Narodziny, kształtowanie, dekonstrukcja, obumieranie – wszystkie procesy zachodzące w człowieku w gruncie rzeczy przypominają procesy zachodzących w ziemi.
Narodziny Kolorów – wystawa doktorska
***
“Jeśli jednym z najbardziej „świętych” (“sacred”) celów, jakie człowiek może sobie wyznaczyć, jest uzyskanie jak najdokładniejszego i najgłębszego zrozumienia samego siebie. Wydaje się pożądane, aby każdy, badając swoje wspomnienia z największą uczciwością, odkrył, czy może tam znaleźć jakiś znak, który pozwoli mu dostrzec kolor samego pojęcia sacrum.”
— Michel Leiris, “The Sacred in Everyday Life” (1938)
***
Tworzenie pracy doktorskiej miało miejsce w ważnym momencie mojego życia, w którym transformacje zachodziły na wielu poziomach. Równocześnie czułam, że porzucam starą skórę i przepoczwarzam się jako artystka. Musiałam radykalnie zmienić optykę i sposób wyrażania emocji, które nie mogły popłynąć w starym paradygmacie twórczym. Czułam potrzebę pracy ciałem, korzystania z jego dynamiki, wykorzystywania wielkiego potencjału ekspresji, która jest moim naturalnym zasobem i teraz nie mogła być tłumiona. Obrazy niejednokrotnie powstawały w wyniku wizji i odczuć w stanach poszerzonej świadomości wprowadzających mnie w trans, podczas którego malowałam. Ten specyficzny, nowy dla mnie sposób tworzenia zaprowadził mnie w stronę ekspresyjnej abstrakcji, w której figuratywność – jeżeli się pojawia – ma swoją ważną funkcję symboliczną.
Narodziny Kolorów są zapisem intensywności tej drogi oraz jej mistycznego wymiaru. Stany nazwane przez Stanislava Groffa holotropowymi towarzyszą mi od dzieciństwa. Wtedy i przez większość życia były dla mnie niezrozumiałe i je tłumiłam. Na tym etapie rozwoju osobistego uznałam je za dar i zaczęłam świadomie eksplorować bez użycia jakichkolwiek substancji psychoaktywnych.
Pojęcie holotropowy wywodzi się od greckich słów holos (całość) i trepein (zmierzanie), co oznacza „zmierzanie do całości”.
Instalacja „Lingam-Yoni”
Centralnym elementem wystawy jest przestrzenna instalacja polisensoryczna oparta na równoczesnym oddziaływaniu koloru i dźwięku. Instalacja odwołuje się do postumentu „Lingam-Yoni” – pierwiastków męskiego i żeńskiego w wedyjskiej filozofii i symbolice. Lingam reprezentuje męską energię inicjującą procesy tworzenia, Yoni – matkę naturę i jej potęgę dawania życia. Moją intencją było stworzenie obiektu będącego połączeniem tych elementów w formie przestrzennego symbolu, który będzie reprezentował jedność męskiej i żeńskiej energii oraz metaforycznie łączył proces twórczy z procesem uzdrawiania.Instalacja daje możliwość „zanurzenia się” w kompozycjach barw oraz w muzyce. Obiekt jest miejscem zatrzymania, medytacji – poddania się przepływowi energii fal koloru i dźwięku.
Do skomponowania muzyki, będącej integralnym elementem instalacji, zaprosiłam Joannę Halszkę Sokołowską. Czuję głębokie połączenie z twórczością tej artystki. Nasze wspólne parogodzinne zanurzenie się w przepływach energii wokół instalacji, w głębokim procesie współodczuwania kolorów i ich symboliki, przeplatane z medytacją, intuicyjnym śpiewem, wzajemnym trzymaniem dla siebie przestrzeni były punktem wyjścia do stworzenia muzyki.
Malarstwo
Czasem, żeby coś zrozumieć muszę to namalować. W cyklu Narodziny Kolorów ta zależność jest dla mnie tym bardziej widoczna. Zdarzało się, że dopiero po namalowaniu obrazu zaczynałam rozumieć jego sens i symbolikę.
Proces malarski – przebłysk, wizja obrazu, z której następnie wyłania się seria obrazów, zapiski, wiersze towarzyszące mi w tworzeniu tej serii, oraz sam akt malowania, który w tym wypadku odbywał się w transie – były rodzajem arteterapii – dotykaniem uczuć, wyodrębnianiem ich i badaniem. Poprzez fakt głębokiego przeżycia, a potem integracji doświadczeń mogłam spojrzeć na nie z perspektywy i zobaczyć, co się wydarzyło. To, co zostało namalowane, jest też nadaniem konkretnemu zdarzeniu znamiona faktu. Scena, emocja czy zdarzenie już na zawsze zostanie. Jest to proces, dzięki któremu próbuję zrozumieć swoje życie, jego sens i złożoność.
***
Układam je delikatnie w bawełnianych rękawiczkach na dużym stole i przyglądam się. Dopasowuję do siebie kształtami zapachami fakturami. Niektórych nie mogę dołożyć, bo jeszcze są żywe. Poruszają się. Jeszcze nie są artefaktami, choć już wyblakłe. I czuję ból w okolicy splotu słonecznego, kiedy sięgam po nie pęsetą. Inne wylewają się jak strumień rzeki po zimie, kiedy nagle wezbrana po deszczowym dniu rozrywa brzegi.
Każde uczucie
Eksploduje we mnie
Lub kwitnie
A ja potem
Zbieram odłamki
I oglądam uważnie
Z każdej strony
Starając się pojąć
Co wybuchło
I dlaczego właśnie
siedzę na tych zgliszczach
nie rozumiejąc jeszcze
po co była ta eksplozja.
Albo czuję nagle
jak głęboko we mnie
w brzuchu lub na mostku
Lub wszędzie na zewnątrz
I wszędzie wewnątrz
Rozkwita kwiatostan
Nie wiadomo czego.
Kiedy on wyrósł
I dlaczego na mnie
I dlaczego we mnie
I dlaczego tak piękny
A potem umiera
I rodzi się nowe
***
Narodziny Kolorów rozpoczęły się 8 sierpnia 2022 roku, kiedy księżyc przechodził po swojej orbicie przez Bramę Lwa – kompilację gwiazd związaną z ukazaniem się na niebie Syriusza – jednej z najjaśniejszych gwiazd. Letnie pojawienie się Syriusza dla wielu starożytnych – Egipcjan, Majów, Sumerów, Babilończyków, plamienia Dogonów – było traktowane jako święte wydarzenie związane z początkiem nowego roku. W Egipcie zwiastowało również nadejście powodzi Nilu, które było oznaką płodności Matki Ziemi.
Dla mnie ten dzień również był początkiem nowego. Wtedy narodził się pierwszy kolor – Róż – kolor miłości absolutnej wibrujący jak ruchome piaski – ruchoma mgła, tworząc wir wokół czakry serca. Tej nocy zobaczyłam też rodzący się na niebie kolor Żółty. Tym samym, jak ledwo widoczną zorzę, poczułam wizję narodzin kolejnych kolorów. Poczułam, że to jest opowieść, która do mnie właśnie przychodzi.
Taki był początek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam czego, jak ważny i gdzie przeszłam przez tę sierpniową bramę. Na jakiej drodze stanęłam i dokąd doszłam. Teraz, po kilkunastu miesiącach, panoptykalnie patrzę na ten wycinek mojego życia jak na opowieść. Widzę pejzaże, wielką przyrodę jaką jest kosmos i mnie – mikro element Wszechświata, jakże skomplikowany w swojej wielowymiarowej strukturze fizycznej, psychicznej, duchowej, powiązań w relacjach, korzeniach rodzinnych. Widzę organiczność i cielesność tej mnie i tej przyrody oraz nieustające samostawanie się i równoczesne samoumieranie. A w tym wszystkim energie, żywioły, duchy, istoty ludzkie i nieludzkie, bogowie, boginie, demony, rośliny, zwierzęta, przedmioty, historie, światło i fale – które wywołują kolory i dźwięki. Nieskończone bogactwo form w ciągłym ruchu i transformacji, w ciągłym obrocie ciał niebieskich. Ta opowieść zapisana została w serii 11 obrazów.
Narodziny Kolorów są etapem mojego życia i twórczości, w którym to właśnie kolory nadawały sensy, pomagały zrozumieć skomplikowany proces życia, opisywały stany świadomości i podświadomości. Ich symbolika i archetypowe znaczenia pozwalały mi zanurzyć się głęboko w jeden wszech-organizm i zrozumieć, że jestem jego elementem w nieustającym procesie umierania i narodzin.
Jestem gotowa, żeby podzielić się tą opowieścią.
„Narodziny Zieleni”
.
.
Coś odciągało mnie długo
Wagi dużej lub małej
Jakaś siła ciążenia
A może grawitacja.
Lub chyba po prostu musiałam
odczekać te parę miesięcy
Żeby zobaczyć w pełni
Co zobaczyłam wtedy.
I teraz w nowiu w lutym
Lunarny rok tygrysa
Maluję tego Jelenia
którego spotkałam latem.
Leżąc w rozsypce na trawie
Patrząc w sunące obłoki
Słuchając brzęczenia łąki
W słońcu i cieniu lasu
Dobiegły mnie dziwne odgłosy
Świszczące gardłowe dźwięki
Niepokojące były
Jakby ktoś się szamotał
Roślinność stawiała opór
Bardzo gęsta była.
I wtedy wybiegł nagle
Pędząc w moją stronę
Zatrzymał się tuż przede mną
Chaos, panika w spojrzeniu
Drżenie całego ciała
Siła tętniąca w mięśniach
Czysta energia młodości
Żyły pulsujące zmęczeniem
I nagłym zatrzymaniem
Smukłe mocne kończyny
Mógłby zadeptać człowieka.
W koronie jego poroża
– to mnie rozbawiło
Plątanina roślin tam była
Zielone pędy jakieś
Pourywane gałęzie
Chaszcze traw i zielska
Zwieńczające to zwierzę.
Charakter tego spotkania
I tyle emocji tak nagle
Pamiętam tylko, że potem
Zaczęłam powoli podnosić
ciało z pozycji leżącej.
Żeby zadać pytanie
które się pojawiło
„Co robisz tutaj jeleniu?”
I wtedy, a trwało to mgnienie,
Zerwał się nagle do biegu
Rozpędzał jak szalony
Chyba też się przestraszył.
I wskoczył wielkim susem
w tę samą ścianę lasu.
Słyszałam tylko kopyta
I echo walące o ziemię.
I dziwne jego świszczenie.
Dźwięki nieznane wcześniej.
Czy to się wydarzyło?
Trwało wszystko tak krótko
Że teraz zadaję pytanie
Czy to było możliwe
Takie spotkanie z Jeleniem
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Zieleni” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Czerwieni”
.
.
Ta czerwień wysoko nad głowami pojawiła się nagle.
Jakby rozkwitł kwiat, który zwinięty z pęku, zlewał się wcześniej z przestrzenią wokół.
I nagle w swej całej precyzji geometrii, głębi światłocienia, mięsistości i miękkości zarazem – zaistniał wysoko nad głowami.
To nie było na niebie.
Było Ponad.
Wszędzie ponad, a zarazem ze swoim miejscem mocy jak serce karczocha – po środku.
W bezprzestrzeni i bezczasie.
A ja wtedy
stojąc na środku sali, na realnej ziemi-
wokół mnie siedzące osoby-
brałam dłonią energię z tej Czerwieni
I przenosiłam na głowy siedzących.
Po kolei.
Jakby grając na instrumencie.
A niedotyk każdej głowy wydawał niedźwięk.
Falę nierejestrowalną ludzkim uchem.
Byliśmy wielkim instrumentem wydającym kolory.
Wielkim pejzażem barw, który wprawiałam w ruch.
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Czerwieni” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Fioletu”
.
.
Mogę być niemożliwa
i chodzić po życiu swoim i innych jak po nieodkrytym jeszcze gabinecie osobliwości pod gołym niebem w ogrodzie z dzikimi zwierzętami bez szklanych kloszy i bez alejek.
Kiedyś podobno mieszkał tu ogrodnik, który rozmawiał z roślinami, a kiedy spał jego sny unosiły się nad powierzchnią jeziora i wszystkie żyjące organizmy oglądały je ucząc się jungowskiej teorii symboli. A kiedy umarł, ogród rósł dalej według swojej własnej koncepcji wolności i piękna.
Mogę przechadzać się tam dowolnie i bezpiecznie. Mogę leżeć i zlewać się z brzęczeniem owadów lub oddychać niebem. Zatrzymywać przy roślinach, które mnie zatrzymają i przyglądać się niespiesznie jak pająk owija w kokon upolowaną muchę. Mogę skosztować owoców bez ryzyka banicji. Mogę wwąchać się całą twarzą w mokry gęsty kwiat którego nazwy nikt nie zna i dotknąć każdej rośliny nawet trującej.
Robię to tak, żeby nie naruszyć jej struktury.
I wącham.
Wdechem łączę się ze wszechświatem i zapisuję jego historię w każdej komórce mojego ciała.
Czasem nie ma zapachu.
Albo go nie czuję.
Bo moje zmysły są zbyt tępe żeby odczuć takie subtelności, więc wiem, że nigdy ich nie zrozumiem.
I nigdy nie pojmę nieskończoności.
Nawet kiedy leżę o zmierzchu i wydaje mi się że jestem wszędzie.
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Fioletu” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Żółtego”
.
.
Przed zachodem pojawiła się grafitowo-czarna chmura na granatowej tafli nieba. Księżyc pełny z prawej strony, odjęty z lewej. W chmurze nagle jakby otworzyło się oko – wyłoniła się żółta pozioma szpara w całej swojej mocy kontrastu i przestrzenna w swojej świetlistości. Promienie – smugi schodziły w dół w stronę rzeki – przenikając jak laser na wskroś ciało fizyczne i dotykając bezpośrednio mojego splotu słonecznego. Odbył się zabieg chirurgii laparoskopowej bez znieczulenia. Bez otwierania powłok skórnych, bez krwi. Mimo to z ciała wydobył się wrzask sięgający trzech pokoleń wstecz. Równocześnie mojej duszy dotknął Syriusz – błękitnym oczyszczającym światłem.
Syriusz ze Słońcem wiedzą jak przeprowadzać przez Bramę Lwa.
Plexus Solaris
Leżę, oddycham i staram się rozplątać mój splot słoneczny.
Trudno jest zrozumieć jego skomplikowaną strukturę.
Splot zbudowany jest ze zwojów nerwowych, które cechuje duża zmienność kształtów.
Jedne są jak półksiężyce, inne to zbite formy kuliste, od których odchodzą promienie nerwowe przypominające słońce.
Jak rozpoznać, co jest splotem słonecznym w jego czystej formie, a co strukturą nabytą, zbudowaną z obrazów, które się wryły, słów, których nie można odsłyszeć, dotyków, które zostawiły ślady.
Stworzyły swoją odrębną sieć i owijają się wokół splotu jak pnącza zabierając mu dostęp do światła i zaciskając się spiralnie coraz mocniej na jego gałęziach.
Niektóre narośla są prawo- inne lewoskrętne, stąd węzeł splotu jest obrośnięty nieregularnie.
A w to wszystko wrosły kable od lampek ogrodowych, które już dawno nie świecą, ale zostały tam, bo nikt nie chciał ich zdjąć – tak ładnie wyglądały na drzewie przed domem. A potem już było za późno.
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Żółtego” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Błękitu”
.
.
Błękit rodził się w nudnościach i zawrotach głowy.
W chemicznym smutku i drżeniu ciała
Wywołanym przez bakterię
Wyposażoną w kilka witek, o helikalnym kształcie.
Eksterminacja tych istot trwała 10 dni –
kapsułki twarde, aplikowane do organizmu w czterech dawkach dziennie oczyszczały je, wymiatały spod dywanu gęste organiczne kłaki, które utknęły tu na długo. Wbiły się swoimi witkami w strukturę dywanu i nie chciały odczepić.
I wtedy 10 dnia rano
Otworzyłam oczy
i zobaczyłam
Ten Błękit
na niebie.
Jakby z zaświatów
Był z innej planety błękitów
Czystszej i jaśniejszej niż znam
Chciałam zanurzyć w nim oczy
i trwać w tym zanurzeniu.
Ale on bladł i znikał za białą firaną sunącą po niebie.
Bawił się ze mną jak malec,
wesoły i pewny siebie.
Chowając twarz i wołając – gdzie jestem?
Był Nieskończony
jak narastający i wygasający dźwięk misy tybetańskiej
przenikający z łatwością do każdej komórki ciała i jeszcze głębiej
Był jak poruszające się światło na śpiącej twarzy rano
Otwórz oczy
I spójrz na mnie
to Ja
Nieśmiertelna Istota
Jestem Błękitem
Dziś specjalnie dla Ciebie
***
8.08.2023 – Brama Lwa
Spotkanie u Elviry Eevr Djaltchinovej. Nejad Devrim. Narodziny Błękitu.
Wszystko się układa jak puzzle. Okazuje się, że pewne elementy oddalone od siebie nic nie znaczą. Myśli, spotkania, rozmowy, przedmioty, które wpadają w ręce, kolory. I nagle okazuje się, że kiedy te elementy znajdą się blisko siebie w nieoczekiwanym splocie zdarzeń – zaczynają tworzyć całość i powstaje obraz. Okazuje się, że żaden z tych elementów nie jest nic nieznaczącym odosobnionym bytem, ale istnieje w oczekiwaniu na połączenie z innymi. Wszystko jest po coś i nic nie istnieje w oderwaniu. Życie to nierozerwalne kontinuum, które zatacza koła, w które wpisane są kwadraty, trójkąty, półkola i inne figury tworzące świętą geometrię. Przestrzenną, trójwymiarową, nieskończoną. Pola figur wypełniają kolory i światło. Jak w malarstwie Nejada.
Na spotkaniu u Elviry pojawił się w moim życiu Nejad Devrim – turecki malarz, który w pewnym momencie swojego życia i kariery artystycznej wybrał Polskę – kraj za żelazną kurtyną – jako swoje wymarzone miejsce na świecie. Tu żył i tworzył, założył rodzinę. I tu umarł. Odrzucił Paryż, w którym mieszkał, wspólną pracownię z Picassem, bliskie przyjaźni z Gertrudą Stein i resztą elity artystycznej tamtej epoki. Pochodząc z rodziny królewskiej bliskiego wschodu wybrał biedną komunistyczną Polskę. Twierdził, że bieda go inspiruje.
Słuchając tej niezwykłej historii życia Najada, przeglądając rownocześnie album z jego malarstwem – zobaczyłam połączenie. Błękit.
Najbardziej strzeżony kolor w historii świata. Receptury tego koloru używanego do tworzenia porcelany strzegli Chińczycy. Błękit był obecny w różnych kulturach od bardzo odległych czasów – w starożytnym Egipcie i Mezopotamii, ale to Chińczycy właśnie od XIII wieku wyspecjalizowali się w technologii pozyskiwania niezwykle intensywnego odcienia błękitu w produkcji porcelany.
Nejad używał błękitu przez całe życie. Jego obrazy są jak ekspresjonistyczne witraże. Kolory świecą, jakby przenikało przez nie światło. Są nakładane tak, jak gdyby same się łączyły przez przyciąganie, w naturalny sposób dążąc do siebie, żeby stworzyć idealnie skomponowaną całość. Jak dopełniające się akordy w fugach Bacha, w których wątki i osnowy przeplatają się tworząc tkaninę utkaną wieloma głosami. Innym razem lekkość i uniesienie Chopina, szaleństwo Mozarta. Paleta błękitu Nejada jest bogata. Od turkusowej zieleni do zimnych odcieni ultramaryny. Migoczące, przenikające się, a zarazem czyste i wyraziste.
W Polsce życie artysty było trudne. Znając pięć języków nie mógł się komunikować nie znając polskiego. Zdecydował się mówić do siebie samego. Nagrywał swoje przemyślenia na taśmy. Powstał mikrokosmos myśli i słów, wokół niego i tylko dla niego. Komunikacja w obiegu zamkniętym, oddzielona od reszty świata. Jak błękit chińskiej porcelany.
Błękit w kolorystyce czakr odpowiada czakrze gardła. To czakra odpowiedzialna za komunikację. Połączona jest z czakrą sakralną – u kobiet miejscem łona, macicy- gdzie powstaje życie, i z którego wypływa cyklicznie krew.
Mój obraz Narodziny Błękitu – to opowieść o komunikacji właśnie, która długo blokowana nagle uwalnia się. Jakby ściany gardła nie mogły już dłużej utrzymać wiru błękitu i tamy pękają. Wypływa jak uwolniony wodospad z mojego ciała razem z krwią menstruacyjną.
Nie rozumiałam jeszcze tych koincydencji i głębokiej symboliki. Dopiero jak powstał zobaczyłam w nim moje życie. Uwolniony wir błękitu stworzył nieskończony pejzaż górski.
Tribute to Nejad Devrim.
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Błękitu” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Pomarańczu”
.
.
Pomarańcz narodził się sam.
Bez niczyjej pomocy – mojej również.
Wziął sprawy w swoje ręce pełen energii,
z szalonym entuzjazmem
i dziką pasją tworzenia.
Najpierw gwałtowny i szybki.
A potem chciał długo.
Czasem wolno – jak szeroka rozlana rzeka,
innym razem prędko jak wartki zimny strumień.
Blisko ognia i słońca – po środku. Centralnie.
Po czym, nie wiedzieć kiedy,
zmieniał miejsca i przepływał
w niepowstrzymanej przyjemności rozlewania się wokół.
Wybuchł z oka błękitów pruskiego i popielatego,
a róż go okalał jakby świetlistym balsamem rozkoszy.
Póżniej, po ciemku, były kolejne eksplozje.
Powstawały nurty.
Wypływały.
Przepływały.
Czasem tryskały.
Bulgotały u źródła.
To z nich i w nich narodził się Pomarańcz.
Albo,
On się narodził z niczego
A one do niego wpłynęły.
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Pomarańczu” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Czerni”
.
.
Synchroniczność
Pełnia i Pustka
Koło
Pojawił się w moim życiu
Uroboros
W opowieści Mi
Psychodelicznej wizji
poszerzonej świadomości
Zjadający własną głowę
Potężny i połyskujący
Majestatyczny w jednoczesnym umieraniu i stawaniu się
Potem przyszedł
Skarabeusz
PraBóstwo egipskie
Bóg wschodzącego słońca
Zwierzę święte
Nietykalne
Połyskujące metalicznym blaskiem
Toczy kulkę gnoju, z której
Rodzi się
Jakby z nicości
Potomstwo
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Czerni” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Bieli”
.
.
Obraz dedykuję opiekuńczemu duchowi – mojej kochanej Mamie
Opisy obiektów w gablocie związanej z obrazem „Narodziny Bieli” na wystawie w PAN Muzeum Ziemi (kliknij, aby powiększyć):
„Narodziny Różu”
.
.
Róż wytrysnął z penisa boga miłości o twarzy z wielkim trzecim okiem w miejscu czoła. Topografia twarzy boga nie była ludzka. Nie posiadała nic poza Okiem. A oko miało w sobie tunel oczu. W każdym oku kolejne oko obrócone wokół własnej osi. I tak w nieskończoność głębi. Widział mnie. Tym tunelem oczu wchodził we mnie gdzie chciał i widział mnie całą z zewnątrz i od wewnątrz.
Sutki boga miłości fluktuowały. Nabrzmiałe wilgotne świecące przeobrażały się.
Z jednego pulsującego i rosnącego wyszła głowa karminowej dżdżownicy. Przeobraziła się w pąk, z którego wyrosły kolejne pąki robaków-kwiatów pokrytych różowym porodowym śluzem. W ciele boga miłości rodził się właśnie Róż.
***
Jesteśmy kobieco męskimi roślinami w akcie seksualnym. Nie wiadomo w zasadzie, która jest gdzie. Gdzie kto się zaczyna, a gdzie kończy. Jesteśmy równocześnie oddzielni i jednym. Mamy rozbudowane grube struktury konarów i liście jak sukulenty, miejscami z chropowatą strukturą. Wewnątrz miąższ. Przepływają przez nas galaretowate płyny. Pulsują. Czasem pojawia się w tej lepkiej substancji bąbel powietrza. Jesteśmy połączeni płynoobiegiem i współodczuwaniem. Co jakiś czas na szczycie obłych liści pojawia się pąk. Przebija się spiczastym kolorem bladego różu lub fuksji powleczonym warstwami zieleni. W końcu zieleń pęka i wtedy wyłania się kwiat w swojej rozbudowanej przestrzennej formie. Róż rodzi się z Zieleni.
„Narodziny Złota”
.
.
Synchroniczność
Pełnia i Pustka
Koło
Pojawił się w moim życiu
Uroboros
W opowieści Mi
Psychodelicznej wizji
poszerzonej świadomości
Zjadający własną głowę
Potężny i połyskujący
Majestatyczny w jednoczesnym umieraniu i stawaniu się
Potem przyszedł
Skarabeusz
PraBóstwo egipskie
Bóg wschodzącego słońca
Zwierzę święte
Nietykalne
Połyskujące metalicznym blaskiem
Toczy kulkę gnoju, z której
Rodzi się
Jakby z nicości
Potomstwo
„Narodziny Lotosu”
.
.
Urodziłam Lotos bez bólu
Pojawił się na świecie w ciszy głębokiego wydechu
Vulva nabrzmiała przekrwiona drgała w skurczach poporodowych
Pępowina owijała się wokół jego blado różowych liści brudząc je na krawędzi krwią.
Spoczywał spokojnie na czarnej tafli jeziora
Emanując świetlistością bieli i błękitu.
Urodziłam Lotos jako trzecie dziecko.
Ojcem jest Narayana
Bóg Oceanów.
***
Narodziny Kolorów zakończyły się symbolicznym jedenastym obrazem – Narodzinami Lotosu, który jest symbolem czystości, transformacji i oświecenia, a dla mnie również symbolem światła. Kolor bez światła nie istnieje, musiało się zatem narodzić.
Katalog wystawy