Wystawa „Męski, żeński, nijaki” w kamienicy Poznańska 37 | 2021

Date: 01/10/2021

 

Beata Konarska prezentuje wybór obrazów, które według niej wpisują się w charakter kamienicy, w jakiś sposób nawiązują lub dopełniają jej historię. Wprowadzając się na Poznańską 37 ze swoją pracownią malarską, artystka zainteresowała się przeszłością kamienicy. Powstał obraz inspirowany „piecem” Białoszewskiego, który jako jeden z wielu jest elementem wystawy.

Czuję się bardzo wyróżniona, że mam możliwość tworzenia oraz wystawiania swoich prac w przestrzeni, przez którą przewijało się środowisko artystyczno-kulturalne powojennej Warszawy – w miejscu, które zapisało się w poezji polskiej.

Wiersz Białoszewskiego „Ach gdyby nawet piec zabrali…” ma dla mnie bardzo mocny wydźwięk. Autor tak sugestywnie opisał utratę pieca, którego przecież nie stracił. Jest w tym wierszu uchwycona zarazem ulotność jak i fizyczność tego stanu. Jest to też dla mnie zapis silnego odczuwania energii przedmiotów i miejsc, które niekiedy mają moc przenoszenia, katapultowania nas w inne wymiary. Kiedy mijam ten piec z mieszkania Białoszewskiego, idąc do pracowni, czuję podskórnie jego energię i wiem, że nie przez przypadek się tu znalazłam.

Czerwiec to “Pride Month” i chciałabym tematycznie wpisać się w tę narrację, w którą przede wszystkim wpisuje się historia samego Mirona Białoszewskiego. Pride, czyli duma, to akceptacja i wolność w obszarze wyrażania własnej osoby, przeciwieństwo wstydu i wykluczenia społecznego.

Białoszewski mieszkając w tej kamienicy, był związku z artystą Leszkiem Solińskim, który nielegalnie, bez warszawskiego meldunku pomieszkiwał w jego sublokatorskiej połówce pokoju na drugim piętrze. Kiedy sprawa się wydała, od Białoszewskiego oczekiwano, że wyprze się tej relacji. W czasach stalinizmu przyznanie się do związku homoseksualnego było aktem odwagi. Białoszewski nie wyparł się, co było bezpośrednią przyczyną zwolnienia poety z redakcji „Świata Młodych”. W mieszkaniu na 2 piętrze nastały czasy biedy, z powodu której właśnie narodziła się koncepcja rozebrania pieca i sprzedaży na kafle. Nie została ona jednak nigdy zrealizowana.

Kluczem tematycznym wybranych na wystawę obrazów jest moja fascynacja niebinarnością, płynnością, przenikaniem się tego co żeńskie i męskie. Właściwie od początku mojej drogi artystycznej interesowały mnie zagadnienia związane z „innością” w rozumieniu unikatowości, nieprzystawalnością do gotowych schematów, również w obrębie tożsamości. Fascynują i inspirują mnie osoby, które potrafią w nieskrępowany sposób wyrażać swoją tożsamość. Pokochanie w sobie obydwu pierwiastków- żeńskiej animy i męskigo animusa daje poczucie pełnej integralności. Każda osoba ma swoje wewnętrzne uwarunkowania genetyczne, psychofizyczne, swoje instynkty i potrzeby. Taką chyba najbardziej podstawową jest potrzeba bycia sobą i możliwość naturalnej ekspresji swojego „ja”. Tłumienie w sobie siebie jest życiem w więzieniu. Społeczno polityczno religijny paradygmat o binarnym podziale na wyłącznie męskie i żeńskie wpędza wiele osób do takich więzień, a Polska – według badań jest najbardziej homofobicznym krajem w UE.

•••

 

__

 

Za piecem.

Janusz Noniewicz

A za piecem, nad piecem i z tyłu pieca, na zapiecku niejako – obrazy Beaty Konarskiej.
Konarska szuka w nich powtarzalnych, uschematyzowanych form naszej wyobraźni i wydobywa je na światło dzienne. A dokładnie na płótno. Swoje obrazy najczęściej maluje z tego, co już wypowiedziane. Co zobaczone i zapamiętane. To obrazy spetryfikowanej wyobraźni, które stają się formułami, schematami naszego postrzegania świata. Wyobraźnia bowiem i pojmowanie świata ma charakter zbiorowy. Zawarty w niej jest wspólny kod postrzegania świata. Te schematy nie biorą się znikąd. Powstają w wyniku przekazywania sobie konkretnych obrazów. Komunikujemy się za pomocą nich. Szerujemy je sobie, w ten sposób przesyłając informacje i utrwalając schematy. O obrazie zapominamy, zaraz po tym jak go zszerujemy. Zostają w nas strzępki informacji i odciśnięty kontur, który będzie nam służył do rozpoznawania i odczytywania innych, kolejnych, nowych obrazów.
Konarska rekonstruuje te schematy. Każe nam patrzeć na nasze sposoby patrzenia. Zaciera detale, ozdoby, drobiazgi. W jakimś sensie zaciera też to co jednostkowe i niepowtarzalne. To co przez chwilę zdawało nam się istotą płynącej z obrazu informacji. Zostają kontury, wzór, który można powielać i który nieintencjonalnie powielamy. Ale dzięki temu możemy się porozumiewać, możemy rozumieć i możemy być rozumiani. A to niemało.
Sztuka Konarskiej oparta jest na po/ROZUM/ieniu i pozwala na po/ROZUM/iewanie się. Artystka nie objawia nam tajemnej wiedzy. Mówi raczej: ty i ja widzieliśmy to samo, patrzyliśmy na te same obrazy i nasze myślenie zostało ukształtowane przez te same i takie same schematy. Nie muszę niczego tłumaczyć tobie, a ty nie musisz niczego tłumaczyć mi. To jest właśnie początek rozmowy opartej na porozumieniu.

Ciąg dalszy tekstu Janusza Noniewicza o Piecu Białoszewskiego znajduje się na dole postu.

Patroni medialni:

Magazyn K MAG

Magazyn BOSSQUE

Magazyn USTA

Magazyn LABEL o wystawie: zobacz>>

Wystawa znajduje się w patio kamienicy oraz w pracowni artystki na poddaszu.
Warszawa, ul. Poznańska 37

 

Miron Białoszewski

Ach gdyby nawet piec zabrali…

Moja niewyczerpana oda do radości

 

Mam piec

podobny do bramy triumfalnej!

 

Zabierają mi piec

podobny do bramy triumfalnej!

Oddajcie mi piec

podobny do bramy triumfalnej!

Zabrali.

 

Została po nim tylko

szara

naga

jama

szara naga jama.

I to mi wystarczy:

szara naga jama

szara naga jama

sza-ra- na-ga- ja-ma

szaranagajama.

„Piec Białoszewskiego”, akryl na płótnie, 200 x 120cm (2 x 100 x 120 cm), 2021
__

Tekst Janusza Noniewicza towarzyszący wystawie:

 

ACH, GDYBY, GDYBY NAWET PIEC ODDALI…

Zdarzenia.

Zdarzenie pieca.
Piec się zdarza i piec jest zdarzeniem w zdaniu: Mam piec podobny do bramy tryumfalnej. Piec zdarza się w tym właśnie podobieństwie i poprzez to oto podobieństwo. Zdarza się w swojej monumentalnej zauważalności. I w swoim świadectwie upamiętnienia nie wiadomo czego. Zdarza się w swoim trwaniu. Bo piec jest tym, co przetrwało i trwa. Taka jest jego funkcja. Trwanie i tryumfowanie. (Bynajmniej nie ogrzewanie).
Zdarzenie pieca jest nierozerwalnie związane z trybem przypuszczającym. Bo piec jest jak gdyby bramą tryumfalną.

Zdarzenie zabrania.
Zabrali. Potem: no cóż, zdarza się, ale wcześniej: jak to się mogło zdarzyć!?
Trzy miny, trzy gesty, trzy frazy. Posiadanie, zabieranie, rozpaczanie.
Jest w tym coś z chaplinady. Trzy miny, trzy gesty, trzy frazy – trzy sceny. Postać siedzi przy piecu, postać zasłania piec własnym ciałem, postać wyciąga ręce w kierunku znikającego za drzwiami pieca, wynoszonego przez nieznanych ludzi. Tak by być mogło, gdyby to był film.
Ale w wierszu nie ma obrazów. Jest na trzy sposoby wypowiedziane imię pieca.

Zdarzenie imienia.
Imię pieca. Porównanie funkcjonuje jako nazwa własna. Nie jest opisem pieca lecz jego imieniem. To nie jest piec, ale to jest piec podobny do bramy tryumfalnej. To imię wywołane zostaje w pełnym brzmieniu trzy razy. Tyle ile pada w całym tekście. Ten piec nie istnieje poza swoim imieniem. Jego istnienie zawiera się w tym wywołanym po trzykroć imieniu.

Obroty.

Revolutio, revolutionis. III deklinacja. Ablativus pluralis: de revolutionibus. O obrotach.
U Kopernika: o obrotach sfer niebieskich („De revolutionibus orbium coelestium”, Norymberga, 1543, z przedmową Andreasa Osiandera, niezgodną ani z myślami autora, ani odpowiadającą treści dzieła; zrobił to jedynie dlatego, ażeby umysły przeciwne nowej nauce złagodził i nową teoryą jako p r z y p u s z c z e n i e wystawił).
U Białoszewskiego: obroty rzeczy („Obroty rzeczy”, Warszawa, 1956 w wyborze Artura Sandauera, raczej zgodnej z myślami autora).
Tu i tam: obroty, czyli rewolucja.
Tam (a właściwie tu) rewolucja zmienia relacje pomiędzy ziemią a niebem. Tu (a właściwie tam) – między nami a rzeczami. Czy to rzeczy krążą wokół nas, czy my krążymy dokoła rzeczy? Rzeczy głupsze wokół ludzi mądrzejszych? A kto wymyślił, że rzeczy są głupsze?

Rzeczy biorą się z zachwytu. Z zachwytu powstają i w zachwyt się obracają. Taka jest kolej rzeczy. Któż albowiem – pisze Mikołaj Kopernik w „De revolutionibus…” – zagłębiając się w rzeczach (…) przez pilne ich rozważanie i bliższe ich poznanie, nie zachęci się do cnoty i nie będzie podziwiał stwórcy wszech-świata, w którym się całe szczęście i wszelkie dobro zawiera”.

W rzeczach zawiera się ład. Dostępny człowiekowi nie przez posiadanie, ale przez nazywanie/opisywanie. Opisuje proza, zostawmy ją w spokoju. Nazywa – poezja. W poezji bowiem rzeczy nie mają nic innego tylko nazwy. Są własnymi imionami. Tak jak piec podobny do bramy tryumfalnej i szaranagajama (oraz jak róża, co jest różą, i różą, i różą). Ich granic nie wyznaczają ani kształty, ani funkcje. Jako rzeczy (res poetica) stają się nieograniczone. Rzeczy to nie są przedmioty. Piec nie jest narzędziem do ogrzewania, a dziura w podłodze nie jest pozostałością po rozebranym piecu. Rzeczy razem ze swymi imionami tworzą wszechświat lub jak pisał Kopernik wszech-świat. Bez każdej z nich, z osobna i po wielokroć nazwanej, świat nie mógłby być wszech-światem.

Piec, czyżby?

Rozpacz po utracie pieca jest umowna, a sytuacja – groteskowa. Jest ona bowiem wystawiona jako przypuszczenie. Jest odgrywana. I w tej grze życie serio nabiera kształtu dzieła buffo. Początkowe emfatyczne ach! nie pozwala spuścić z tonu. Ostentacyjne gesty gry w trybie przypuszczającym zdają się ratować życie ludzkie przed tragedią. Życie zdaje się znośniejsze, gdy przedrzeźnia sztukę, która przedrzeźnia życie. Ale nie że z pogardą. Jak to było u Trembeckiego: Jasiu, ja lekce twego nie ważę rzemiosła…? Tak sprawić, by rzemiosło życia ważyło mniej, by stawało się lżejsze.

Najpierw słyszymy w powtórzeniach piec podobny do bramy tryumfalnej. Ta rozbudowana nazwa własna zdecydowanie przykrywa sobą tragiczne wypadki. Jest większa niż wydarzenia, zdarzające się w czasownikach: mam, zabierają, oddajcie, zabrali, które następują szybko po sobie. Szybciej niż pozwalałaby na to waga pieca zawarta w rozciągniętej frazie.
Sytuacja jest poważna. Przyszli, zabrali. Pobrzmiewa tu echo okupacyjnej rzeczywistości. Inni chcą w tym słyszeć echo stalinowskiej rzeczywistości. A może jest to echo polskiej rzeczywistości. Rzeczywistości represji – kategorii, którą historia Polski opisuje relacje władza – społeczeństwo. Może jest tu i Grottger, i kapitan Kloss, i podziemna plotka o tym, że zabrali. Ale jest tu przede wszystkim gest podobny do gestu Gombrowicza, który mniej więcej w tym samym czasie ćwiczył się już w przebieraniu pełnej powagi i bólu historii w lekkomyślny operetkowy kostium. „Ach, oddajcie mi mój piec podobny do bramy tryumfalnej” – wyśpiewuje poeta przebrany za aktora w kostiumie Poety.

A potem następuje jakby akt drugi, w którym wyimaginowana dziura po piecu za żadne skarby nie chce stać się raną. Ani wyrwą w sercu. Ani lejem po bombie. I zamiast życiową Hiroszimą staje się domową nagajamą. Szaranagajamą.

Wiele (bo osób) z nas czyta dziś ze zadziwieniem pracę amerykańskiego profesora o Polsce bez martyrologii. A Polskę bez martyrologii zawarł w swojej twórczości Białoszewski, całkowicie ją – jakby tu rzec? – dekonstruując w swoim wygdakiwaniu mickiewiczowskich„Dziadów” i w „Pamiętniku z powstania warszawskiego”.

I choć ze świadectw świadków wiemy, że było ciężko, że brak pieniędzy, że pomysł na rozebranie pieca i sprzedanie kafli; to jednak to wszytko, co wiemy, do poezji nie weszło. Tego nie ma. Są bowiem świadkowie, ale i jest poezja. Dwa światy w jednym wszech-świecie.
Świadkowię świadczą o tym, co widzieli i co słyszeli. Można powiedzieć, że najpierw są zdarzenia, a potem ich świadectwa. Inaczej jest w poezji. W poezji zdania, słowa, metafory są performatywami i to w nich zdarzają się zdarzenia.
U Białoszewskiego to co poetyckie jest jednocześnie odegrane. Białoszewski w poezji performuje nie tylko poetyckie zdarzenia, ale i teatralny kostium. Powołując – przebiera. I przebiera się. Siebie – za opłakującego piec i siebie – za kontemplującego (radośnie!) jamę szarą i nagą. Za (jakby) żałobnika i (też chyba jakby) radośnika, odkrywającego, że szara, naga jama może się stać szaranagajamą. „Ach,” – mogłaby wybrzmieć kolejna fraza w groteskowym języku operetki – „to pan Nagayama i jego nowa jama”.
A gdybyśmy chcieli to całkiem popularne nazwisko zapisać, musielibyśmy użyć dwóch znaków:
永 i 山. W pierwszym z nich zawiera się wieczność, a w drugim – góra. A więc coś jak brama tryumfalna. Piec, czyżby?

Dlatego oto stoimy tu przed piecem, którego nie ma. Przed zastygniętym obrazem na powierzchni horyzontu zdarzeń. Przed odwrotną stroną szaranagajamy.

Zakończenie (w rytmie oberka, ale nie sztajerka)

Był piec,
nie ma
pieca;

jest
piec,
ale heca!